niedziela, 22 czerwca 2014

Od strachu przed jutrem do kobiety z brodą – czyli szybka podroż przez pierwszą dekadę XXI wieku.

Początek XXI wieku to połączenie chaosu z nadmierną ostrożnością, eksponowaniem swoich atutów oraz cieszenia się różnorodnie pojętą wolnością. Strach o koniec świata i eksplozję całej elektroniki po przekroczeniu magicznego millenium to początek, który nadał ton dalszemu rozwojowi techniki, sposobu postrzegania świata oraz mechanizmów rządzących rynkami – w tym światem mody. Jedno jest pewne – ta dekada obfitowała w wiele urozmaiceń i krótkich fanaberii, które na stałe wpisały się do historii mody tego czasu.
 Pierwsza dekada to z pewnością czas jeszcze większej fascynacji gwiazdami muzyki. Britney Spears, Jeniffer Lopez,  Beyonce Knowles, Rihanna, Shakira, Eminem, Jay-Z, 50Cent to tylko niektórzy z lansowanych idoli. Kult gwiazd jest tak silny, że właściwie ciężko stwierdzić, czy współczesne czasy mają swoją ikonę. Dodając do tego modę na zespoły, która pojawiła się kilka lat wcześniej, to wyróżnić możemy między innymi takie perełki jak Spice Girls, Backstreet Boys, czy The Kelly Family. Szał związany z ich występami i muzyką przełożył się na ubrania nastoletnich dziewczynek. Sama pamiętam fascynację pięcioma młodymi kobietami, z których każda stanowiła ucieleśnienie innych wyobrażeń młodych kobiet o sobie w przyszłości – dlatego trafiały do milionów osób na całym świecie. Sportowe buty na koturnach ze zdjęciami spicetek, które pływały w plastikowych bąblach, bluzy, czapki, spodnie z nadrukami… Fankę tego zespołu można było poznać z daleka. Podróż po świecie trendów milenijnych spróbujmy zacząć od prób chronologicznego uszeregowania następujących po sobie faz i przedziwnych fascynacji. 2000 rok z pewnością bardzo dobrze wspomina Maciej Zień, który wtedy będąc jeszcze uczniem Liceum Plastycznego, zadebiutował ze swoją pierwszą kolekcją. Tym samym wywołał poruszenie na rynku polskiej mody i obudził ją z chwilowego letargu. Przełomowym momentem na świecie było z pewnością otwarcie pierwszego sklepu jednej z najbardziej znanych dzisiaj sieciówek – H&M. Powracają słodkie kolory, które wcześniej zostały uznane za kiczowate. Róż i fiolet królują we wszystkich wydaniach. W tych światowych, najbardziej znani projektanci proponują krótkie spódniczki (u Armaniego), głębokie dekolty (Versace), które za pewne możemy przypomnieć sobie poprzez osobę Jeniffer Lopez na nagrodach Grammy – w sukni o nieco tropikalnym princie, z rozcięciem do pępka. Ważną kwestią kilku początkowych lat jest wszechobecny piercing oraz tatuaże. Odnoszę wrażenie, że moda na te detale ma kształt regularnej sinusoidy. Niewiele trendów w równych odstępach czasu potrafi być tak bardzo „on top” lub „passe”. Zdecydowanie wydarzeniem przełomowym było pojawienie się mody w internecie i otwarcie serwisu Style.com. Do dzisiaj jesteśmy wdzięczne twórcy portalu za to, że możemy uczestniczyć w każdym tygodniu mody bez biegania po lotniskach i w dodatku we własnym fotelu. Kolejne kilka lat obfitowały w ubrania, akcesoria i fryzury, które ciężko zapomnieć. Pierwszą z nich są z pewnością gołe brzuchy. Do dzisiaj pamiętam, jak mama w zimie próbowała przemówić mi do rozsądku. Nie pomagały żadne tłumaczenia. Wreszcie zaczęła żartować, że będzie przypinać mi do dolnej części kurtki ciężarki, żeby była dłuższa i nie podnosiła się tak efektownie. Po kilku latach człowiek bardzo zmądrzał, jednak moda wróciła w zadziwiający sposób. Na szczęście w innych fasonach - w trochę odświeżonej i odmienionej formie. Rzesze kobiet naśladowały gwiazdy, które do mniej więcej 2005 roku uwielbiały kontrastowe balejaże. Dzisiaj uznawane jest to za chroniczny brak gustu, ale wtedy było bardzo w cenie. Jeniffer Aniston, Beyonce, Hilary Duff to kilka idolek kobiecych fryzur w tamtych czasach.  Z porażająco niesprzyjających sylwetkom i twarzom akcesoriów początki XXI wieku możemy wyróżnić motocyklowe chusty, których fanką była m.in. Christina Aquilera, klapki na ogromnych koturnach, nadmierna opalenizna (jeśli to w ogóle można zaliczyć do jakiejś kategorii – poza głupotą). Do tego dorzuciłabym jeszcze kaszkiety, wielkie kolczyki koła a’la J.LO, karykaturalne spodnie dzwony oraz dziwnej maści kombinezony. Dwie ostatnie propozycje niedawno powróciły z mocnym przytupem, jednak na całe szczęście w nowoczesnej formie. Podobnie jak dresowe spodnie i bluzy, które dzisiaj czasami również noszone są do butów na obcasie. W połowie pierwszej dekady panowała także moda na przezroczyste topy. O zgrozo nadużywana przez kobiety o raczej nagannych sylwetkach. To samo dotyczy również bardzo niskich biodrówek i wystających spod nich stringów. Ciężko było znaleźć zgrabną dziewczynę, która nosiła tą kombinację… Kolejnym hitem były spódnico-spodnie, które niedawno powróciły na wybiegach zachodnich projektantów. Mam jednak nadzieję, że na ulicę nie wejdą przebojem, bo aż strach się bać o końcowy efekt.
Druga połowa dekady to już znacznie bliższe dzisiejszym czasom inspiracje – co nie oznacza, że w pełni akceptowalne. Kobiety stwierdziły, ze pragną podkreślać figury  i pokazywać je światu, dlatego zafascynowały się tzw. tubami, które opinały ich ciała niczym bandaż elastyczny. Tym samym obserwowałyśmy też powrót bombek, falban i zwierzęcych printów, w każdym kolorze – nie tylko tym naturalnym. W kurtkach wielki powrót skór oraz futerek. Już pod koniec drugiej połowy dekady, pojawiły się modne w dzisiejszych czasach ramoneski, podniesione ramiona i styl militarny. Dzisiaj kobiety zapatrzyły się również na tamte lata i na modne boyfriendki oraz cieniowane materiały. Na nogach panie lubiły nosić tenisówki – oksfordy, koturny oraz japonki i gladiatorki. Nieco wyżej królowały legginsy. Ich rozwój obserwujemy do dzisiaj, a większość kobiet w dalszym ciągu zapomina, że ubranie ich nie zwalnia od pomyślenia o spodniach. Na salony wkroczyły również rajstopy w kropki oraz w serduszka. Ciężko było się zdecydować, do jakiej grupy chcemy przynależeć. Duża różnorodność sprawiła, że rockowe ćwieki niczym styl emo, imprezowe cekiny i słodkie kokardki atakowały nas ze wszystkich stron, a klasę dyktowały bohaterki serialu „Seks w wielkim mieście” i „Plotkara”. Nie zabrakło też hipsterów. Pod koniec dekady obserwujemy znaczny rozwój w dziedzinie polskiej mody. Pojawia się coraz więcej nowych marek i nazwisk projektantów, ruszają programy o modelkach i modzie, które pomagają zrozumieć mechanizmy rządzące tym światem. Przepływ informacji zdecydowanie zwiększają wszystkie czasopisma, portale społecznościowe i serwisy branżowe, które wiodą prym w Internecie. W poprzednich sezonach, tych już nam najbliższych, królowały neony, pastele, bordo, granat, stylizacja w wersji Total look, printy w różnych wersjach, baskinki, przezroczyste spodnie. Później przyszedł czas na cygaretki, nadruki na koszulkach nawiązujące do religijnych motywów, potargane dżinsy, skórzane spodnie i tak do dzisiaj. Z pewnością trzeba jeszcze dorzucić manię na New Balance’y oraz ubieranie swoich Iphonów w modne case'y, którym sama uległam.

O modzie mówimy coraz śmielej, głośniej i coraz częściej. Eksportujemy nasze dobra modowe – m.in. La Mania, Gosia Baczyńska oraz Lilou debiutują na zagranicznych rynkach, z bardzo dobrym skutkiem. Zaczynamy liczyć się w świecie. Po tylu latach do polskiej mody powraca nadzieja, podobno powraca także zapomniany przez wszystkich Arkadius. Mamy kontrowersyjną Lady Gagę, It-Girls, blogerki modowe oraz…. kobietę z brodą. Wszyscy wrzuceni do jednego worka i poddawani tej samej krytyce. Wydaje się, że wszystko już było. A jednak, co chwilę jesteśmy zaskakiwani kolejną osobą, zjawiskiem czy trendem. Nie każdy Gangnam style czy Słowianki to dobre rozwiązanie. Z jednej strony różnorodność wpływa na większość dobrze, ale z drugiej warto zastanowić się, czy podążając za niektórymi maniami, na pewno nie zabrniemy w ślepą ulicę. 

niedziela, 15 czerwca 2014

Weszłam do sklepu - ZARA(z) wracam!


Kontrowersje, zarzut komercjalizacji, pretensje o zamykanie miejsc, które pozytywnie wpływają na kulturę, to tylko kilka kwestii, które dotyczą likwidacji Empiku i otwarcia nowego sklepu marki ZARA. Od kilku dni na Rynku Głównym w Krakowie możemy podziwiać kilkupiętrową zabytkową kamienicę, dosłownie ubraną w najnowszą kolekcję hiszpańskiej sieciówki. Oczywiście można się kłócić o to, czy było to potrzebne, dlaczego tak się stało, ale nie temu ma słuzyć ten post. W największych stolicach europejskich (nie tylko tych stricte związanych z modą jak Paryż, Londyn czy Madryt) możemy wręcz podziwiać wnętrze tego sklepu. Jest urządzone z nieprawdopodobnym wyczuciem i smakiem, co sprawia, że nawet jeśli kolekcja nie przypada nam do gustu, to na pewno jesteśmy pod wrażeniem wystroju oraz ekspozycji.

Szkoda, że tak nie stało się w przypadku krakowskiej filli ZARY. Jej wnętrze nawet w połowie nie spełniło moich oczekiwań. Oczywiście rozumiem, że konstrukcji bydunku nie zmienimy, jednak wyobrażałam sobie znacznie więcej. Cóż... pozostaję w tej kwestii niezaspokojona. 
Dla osób leniwych publikuję zdjęcia z nowootwartego sklepu, a dla ciekawskich porównuję je z nieprawdopodobnym wystrojem ZARY w Rzymie - ten budynek naprawdę robił wrażenie. Polecam!

Zara - Kraków, Rynek Główny

ZARA - Rzym, Via del Corso

czwartek, 5 czerwca 2014

Masowość luksusu miarą sukcesu?

Recenzja książki „Luksus, dlaczego stracił blask”.

Każdy z nas wielokrotnie zastanawia się nad fenomenem marek, ich pozycją na rynku oraz wartością rzeczy materialnych, za które wiele osób jest w stanie zapłacić i poświęcić naprawdę dużo. Nie raz i zapewne nie dwa zastanawialiście się, jak to możliwe, że za torebkę Hermes, czyli sławną Birkin’s Bag można zapłacić 20 tys zł. I w dodatku czekać na nią ponad rok… Co sprawia, że przedmioty stają się luksusowe i wyjątkowe? Historia marki i jej ikony? Jakość wykonania? Niepowtarzalność wzoru? Czy w dobie powszechności w ogóle jeszcze istnieje dla nas coś, czego nie możemy zobaczyć i poznać? Pozycjonowanie marki to trudny, skomplikowany i długotrwały proces. Szybko zorientujemy się, że na nasze decyzje o kupnie wpływa nie tylko reklama, ale również historia, wartości i cała opowieść brandu, zbudowana również na atmosferze kupowania i wyjątkowości wystroju wnętrza sklepu, w którym tą decyzję podejmujemy.

Dziennikarka Dana Thomas wnikliwie i rzetelnie zbadała sprawę elitarności markowych rzeczy i odkryła przed nami prawdziwe kulisy historii i powstania, które wprawią w osłupienie największych niedowiarków. Luksusową podróż, w wymiarze czysto teoretycznym, rozpoczynamy od historii założycieli Louis Vuitton. Poprzez opowieść o magicznym kufrze podróżnym poznajemy tajniki rozwoju jednej z największych firm w branży. Autorka książki zwraca uwagę na demokratyzację mody, poprzez którą wyjątkowość zanika i staje się masowym dobrem. Pokazuje nam sposób, w jaki dawna tradycja i sposób życia, który był wyznacznikiem luksusu, zostaje zastąpiony przez wielkie koncerny i linie produkcyjne.  Kolejne firmy zostają wystawiane na sprzedaż i przechodzą dosłownie „z rąk do rąk”. Tradycje, pozycja i praca dawnych wizjonerów zostają zaprzepaszczone poprzez chęć ciągłego bogacenia się. Dzisiaj nie ma już rodzinnych firm, w których projektanci są niezależni. Nie ma również małych pracowni, w których misternie wykonywano detale sukien, torebek czy butów. Niewiele domów mody zachowało swoją autonomię, a pogoń za drogimi towarami doprowadziła do zdominowania strategii marek przez maksymalizację zysków, globalny dostęp do produktów, rozpoznawalność i zasięg kampanii reklamowej. Ujawnienie tej strony funkcjonowania skłania nas do refleksji, czy w dzisiejszych czasach „drogie” naprawdę oznacza „luksusowe”. Autorka odwiedziła wszystkie kontynenty, dotarła do wielu osób (zarówno frontmanów jak i bohaterów drugiego i trzeciego planu),  dzięki którym opisała interesujące anegdoty poparte liczbami i faktami.  W książce poza bohaterami w postaci butów, torebek, okularów, perfum i zegarków, możemy poczytać o znanych kreatorach – w naszych umysłach zagoszczą między innymi Miuccia Prada, Karl Lagerfeld, Giorgio Armani i biznesmen Bernerd Arnault.

Paradoksalnie, do niedawna biedne społeczeństwa Chin i Indii rozpoczynają ekspansję oraz bogacą się również poprzez wytwarzanie ogromnej ilości podróbek najbardziej znanych marek. To właśnie mieszkańcy tych krajów są też jednymi z najbardziej pożądanych klientów luksusowych firm. Oczywiście pisząc o nich, nie możemy zapomnieć o poważnie zwariowanych na punkcie metek Japończykach, którzy dla konkretnego loga są w stanie zrobić wiele. Zostali zresztą uwiecznieni w projekcie fotografa Kyoichi Tsuzuki, pod nazwą „Happy Victims”. Na zdjęciach zobaczymy mieszkańców Japonii tonących w falach markowych ubrań i dodatków, w swoich mieszkaniach, które metrażem przypominają łodzie podwodne.









Książkę polecam wszystkim – nie tylko osobom związanym z modą i pasjonatom tej branży. Zdecydowanie przyda się każdemu, kto lubi poznawać mechanizmy rządzące rynkami, procesy związane z fuzjami, licencjonowaniem oraz zwiększaniem obrotów firm. Oczywiście należy potraktować ją z lekkim dystansem i trzeźwym osądem sytuacji. Całość została napisana w 2006 roku, kiedy to o globalnym kryzysie nie było jeszcze mowy. Dlatego odniesienie do współczesności musimy, a właściwie powinniśmy, zrobić sami. Na pewno trzeba zastanowić się nad sensem dzisiejszego luksusu. I może jeszcze nad japońskim przysłowiem  - „Ten jest biedny, kto nie czuje zadowolenia”. Wcale nie musimy czuć go tylko i wyłącznie dzięki materialnym rozkoszom. Czy to naprawdę jest takie trudne? Luksus wciąga, ale nie dajmy się zwariować.



poniedziałek, 2 czerwca 2014

Dzieci i moda głosu nie mają... czy na pewno?

Dwa kucyki, sandały, kolorowe, grube rajstopy, spódnica w kratkę z falbankami, bluzka w duże grochy – to kilka koszmarów, które wszyscy pamiętają z dzieciństwa. O ile kiedyś, fakt ubierania dziecka „w to, co akurat było dostępne”, uważaliśmy za normalne, tak dzisiaj, kiedy mamy dostęp do praktycznie wszystkiego, jest to już naprawdę passe. Ciągle zastanawia mnie fakt, że współcześnie niektórzy rodzice wyznają niczym mantrę stwierdzenie, że „szczęśliwe dziecko to brudne dziecko”. Zupełnie nie zdając sobie sprawy, że krzywdzą przy tym nie tylko pociechę, ale także i siebie. I nie chodzi tutaj o to, by dziecko przebierać, czy sprawiać, żeby wyglądało na dużo starsze niż jest. Rodzice nie rozumieją, że rozwijając wyobraźnię dziecka (nawet w tak błahej dla niektórych dziedzinie jak moda), sprawiają, że w przyszłości będzie się lepiej czuło i umiało zachować w pewnych sytuacjach. Na pewno lepiej niż jego rówieśnicy, którzy nigdy nie przywiązywali do tego większej uwagi. Najlepszym przykładem ilustrującym to stwierdzenie, powinna być osoba Mayhem i jej mamy, które od kilku lat tworzą sukienki i stroje na wzór wielkich gwiazd z czerwonego dywanu. Efekty swojej pracy codziennie prezentują na Instagramie (pod nazwą 2sisters_angie), a trzeba przyznać, że mogłyby stworzyć już prawdziwą, dużą kolekcję. Jest tylko jeden problem techniczny – wszystkie stylizacje wykonywane są z papieru. To udowadnia, w jaki sposób zabawa modą może sprawiać dziecku radość i rozwijać jego zmysły.






Nie od dzisiaj również wiadomo, że pierwsze wrażenie, jakie wywieramy na odbiorcach ma kluczowe znaczenie, a wygląd dziecka jest niejako wizytówką rodzica. Dlatego – jeśli potrafimy ubrać siebie, dlaczego nie umiemy zadbać o wygląd naszych dzieci? Ładne ubrania wcale nie muszą być drogie – podobnie jak te dla dorosłych. Możemy kupić je w sieciówkach, komisach czy second handach. Na zachodzie istnieje nieco większa kultura dbania o wygląd dzieci. Znane marki jak Dolce&Gabbana, czy Stella McCartney projektują miniaturki zestawów dla dorosłych. Na szczęście w Polsce również widać przebłyski inspirowania najmłodszych oraz tworzenia dla nich stylowych, wygodnych i fajnych ubrań. Jedną z takich marek jest Czesiociuch, założony przez znanego artystę pod pseudonimem Czesław Śpiewa. Prezentowane stylizacje to połączenie sportowego stylu z luzem i wygodą.

Czesiociuch

Nowoczesną polską firmą dedykowaną dzieciom jest również Hultaj Polski oraz Kids on the moon. Obydwie proponują najlepsze gatunkowo materiały w połączeniu z innowacyjnymi fasonami i zabawnymi połączeniami.
             

Hultaj Polski                                            Kids on the moon

Mimo tego, że są to nasze rodzime produkty i projektanci, na naszym podwórku wcale nie jest tak dobrze. Po krótkim spacerze i przyjrzeniu się rodzicom, a przede wszystkim ich dzieciom, niestety można odnieść wrażenie, że nie wszyscy obserwują nowości i wcale nie starają się dać dzieciom radości z tak prostej czynności, jaką jest ubieranie. Zazwyczaj dzieci mogą występować w kategorii młodych ofiar gustu swoich mam, które mają na sobie wszystko albo to, co akurat było w miarę czyste.

Niewielu rodziców wie, że ubranie dzieci w fajnym wygodnym stylu – podobnym do siebie, sprawi, że cała rodzina będzie czuła się razem milej, a dziecko będzie czuło się pewniej we własnej skórze. To zaowocuje w przyszłości.




Na koniec, drodzy rodzice – obecni i Ci przyszli. Nie popieram robienia z dzieci blogerów na siłę ani wpajania im od najmłodszych lat przywiązywania uwagi tylko i wyłącznie do stroju, bo w końcu nie tylko „szata zdobi człowieka”.  Pamiętajmy jednak, że nasza miłość wyraża się we wszystkich gestach w stosunku do drugiej osoby – również w dbaniu, rozwijaniu, inspirowaniu, pobudzaniu wyobraźni i kształtowaniu gustu oraz smaku.